Styczniowe i lutowe spotkania z cyklu „Znane i nieznane losy bliskich” odbywające się w Bibliotece Publicznej Miasta i Gminy w Łazach były popołudniami poświęconymi wspomnieniom mieszkanek gminy Łazy.
Podczas styczniowego spotkania jego uczestnicy wsłuchiwali się w dalszy ciąg wspomnień mieszkanki Niegowonic Reginy Prochaska prezentowanych w styczniu br. Miło było znaleźć się w gronie przybyłych na spotkanie jej dwóch córek, Krystyny i Grażyny. Słuchaczki przeniosły się do okresu lat szkolnych i życia obyczajowego, jakie toczyło się w ówczesnych Niegowonicach. Jak opowiadała pani Regina: „Przed każdym domem stała ławeczka. To na niej zasiadały kobiety i rozmawiały w wolnej chwili, szczególnie w niedzielne popołudnie. W zimowe wieczory natomiast spotykały się przy skubaniu pierza, śpiewały piosenki, opowiadano o duchach. Kiedy skończyły pracę w jednym domu, przechodziły do drugiego. Latem głównie pracowano w polu. Zazwyczaj każdy miał choćby skrawek pola uprawnego, więc cała rodzina była zaangażowana w pracę w gospodarstwie”. Niegowonice były miejscem, do którego przyjeżdżali tzw. „letnicy”. Byli to mieszkańcy z miast, którzy wynajmowali mieszkanie na dwa, trzy miesiące, nieraz bywali ci sami. Kiedy wybuchła II wojna światowa, wówczas duża liczba ludzi prosiła o nocleg ponieważ z najcenniejszym dobytkiem udawali się z miast, głównie z Sosnowca i Dąbrowy Górniczej, w kierunku Pilicy. Pani Regina wspomniała o przedwojennej komunikacji. Ciekawostką dla uczestniczek spotkania okazała się informacja o kursach autobusu przed II wojną światową na trasie Sosnowiec – Żarnowiec. Właścicielami autobusu byli Żydzi. Co o podróżowaniu autobusem mówiła Pani Regina? „Jechało się o godzinie 12.00 do Sosnowca z Niegowonic, a wracało się o 16.00. Jeden z kursów do Sosnowca był o godzinie 20.00. Ja jeździłam do siostry, która mieszkała w Klimontowie, a ponieważ jeździłam dość często przewoźnicy mnie znali zdarzało się, że nie brali ode mnie pieniędzy za przejazd”.
Regina Prochaska opowiadała również i o czasach szkolnych. Szkoła w Niegowonicach przed wojną była przy obecnej ulicy Kościuszki. Budynek był murowany, kryty papą. Na dole były trzy sale, na górze mieszkał kierownik. Była tam kuchnia i pokój. Potem przeprowadził się on do budynku, który znajdował się naprzeciwko kościoła (obecnie na tym miejscu jest parking), a w pomieszczeniach, w których mieszkał w szkole, utworzono salę lekcyjną dla uczniów siódmej klasy. Wymieniła następujących ówczesnych nauczycieli. Byli to: „pani Morkisówna (później wyszła za mąż nazywała się Milanowska), pani Kurzejówna, Pani Budzynowska później Rajchlowa. Był pan Hoffman, Pani Malczewska, Pan Rajchel i pani Szczygłówna. W naszym domu mieszkała pani Malinowska i pani Rajchlowa”.
Wspomniała również o przygotowaniach do dożynek, które miały się odbyć pod koniec sierpnia 1939 roku w Niegowonicach. Przygotowywało się do nich Koło Gospodyń Wiejskich, ale nastąpiła mobilizacja, Niegowonice się spaliły, wybuch II wojny światowej na zawsze zmienił los wielu mieszkańców Niegowonic….
Podczas spotkania w lutym uczestnicy wsłuchiwali się we wspomnienia pani Lucyny urodzonej na Głazówce, późniejszej mieszkanki Łaz, która przedstawiła ciekawą historię z okresu II wojny światowej. Pracowała ona prawie cztery lata w kasynie w Łazach, które mieściło się w budynku obecnego Domu Kultury na I piętrze: „Pracowało nas tam sześć, siedem dziewcząt i jeden młody chłopiec z Niegowonic. Kiedy miała się kończyć wojna, planowałam ucieczkę, obawiałam się, co Niemcy z nimi zrobią. Cały sztab niemieckiego wojska ulokował się w mieszkaniu u szefów, które mieściło się nad kasynem na II piętrze. Było ich tam około 20 żołnierzy, oficerów. Do tego sztabu musiałyśmy donosić obiady, śniadania i kolację. Gdy gotowałyśmy, w kuchni stało dwóch żandarmów i patrzyli co robimy i wkładamy do garnków. Pracowałyśmy po12-13 godzin dziennie. Wszystkie spałyśmy w budynku nieopodal kasyna, zamykali nas na klucz. Wcześniej mogłam czasami iść do domu na Głazówkę. Na parterze budynku był sklep. Kiedy już miało być wyzwolenie, na dole budynku „Ludowca” spali żołnierze. Gotowałyśmy po 120 obiadów. Właściciel kasyna dawał nam za trzy miesiące pracy 5 marek. Zbliżał się front, rodziny niemieckie, mieszkające w Łazach ewakuowały się wcześniej. Nasz szef się nie zdążył ewakuować, ale słyszałam, że pisał do kogoś do Łaz, żeby mu osoba, która znalazła pościel, w której schował pieniądze, przesłała ich część. Szef nazywał się Nierada. Kasyno prowadził wraz z żoną. Mieli jednego syna, który zginął w Rumunii”. Pani Lucyna wspomniała również o wcześniejszych kontaktach z członkami organizacji konspiracyjnej działającej na tym terenie. Byli to młodzi chłopcy, którzy zainteresowani byli liczbą Niemców przebywających w Łazach i nastrojami, jakie wśród nich panowały…
Na kolejne spotkanie zapraszamy wyjątkowo w przedostatnią środę miesiąca – 20 marca 2024 r. o godzinie 16.00.