Marcowe spotkanie z cyklu Znane i nieznane losy bliskich odbyło się w Bibliotece Publicznej w Łazach na krótko przed ważną tragiczną rocznicą dla mieszkańców Grabowej i Niegowonic. Dzięki świadkom historii i nagranym relacjom video przenieśliśmy się w czasie, do wydarzeń sprzed 80 lat, roku 1944. Był to kolejny rok II wojny światowej, jak się potem okazało, bardzo tragiczny dla wielu rodzin z Grabowej i Niegowonic. Zbliżały się Święta Wielkanocne, 9 kwietnia wszyscy wierni mieli uczestniczyć w najważniejszym wydarzeniu dla każdego chrześcijanina – Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Nie tak miały przebiegać uroczystości Świąt Wielkanocnych, nie takich wydarzeń spodziewali się mieszkańcy wspomnianych miejscowości. Był ranek 7 kwietnia 1944 roku, Wielki Piątek czas adoracji i przygotowań w świątyni do Świąt Wielkanocnych. Tak ten tragiczny dzień wspominała nieżyjąca już Pani Helena Pawlik: „Wczesnym ranem brat Stefan Nowicki szedł do pracy, Niemcy go zatrzymali. Nazwisko Nowicki figurowało na liście, ale nie zgadzało się imię. Spytali czy ma brata, co potwierdził. Niemiec powiedział „To zaprowadź nas” i tych dwóch Niemców przyszło z nim na plac. Na drzwiach domu była tabliczka i było nas wypisanych sześć osób. Wyszliśmy przed mieszkanie tylko nie wyszedł Piotrek. Byliśmy w kościele, z którego wróciliśmy późno, około trzeciej w nocy. Był to Wielki Piątek i szykowali ołtarz w kościele. Byłam w nim i ja, Piotrek i Janek. Mama czekała na nas z ciepłą wodą, żebyśmy chociaż nogi trochę ogrzali. Mieszkaliśmy z trudnych warunkach, było mało miejsca. Niemcy kazali nam wyjść z domu, został w środku tylko Piotrek, bo się nie zdążył jeszcze ubrać. Sprawdzili, że brakuje jeszcze jednej osoby. Wyszedł Piotrek, nam Niemcy kazali iść do domu, a jemu powiedzieli żeby szedł na przód. Doszedł do domu, który obecnie stoi i tam go zabili. Jednak zanim wyszedł, zwrócił się do mnie żebym mu podała buty. Wszyscy stali przed domem, a ja weszłam do środka żeby mu znaleźć je i podać. Był jeszcze śnieg na podwórku. Znalazłam je i wychyliłam się, a brat Piotr już leżał zastrzelony na ziemi. Niemiec z karabinem odwrócił się do mnie. W tym czasie się cofnęłam z butami do środka, bo wymierzył we mnie karabinem i kulka wpadła do środka domu i uderzyła w winkiel futryny i ściany. Niemiec jeszcze raz strzelił do Piotrka. Drugi kazał nam wejść wszystkim do środka domu, weszliśmy ja, mama , tata, Janek i Czesiek. Mama ubolewała, że Piotrka już nie ma, chciała wyjrzeć przez okno, ale jej nie dałam, bo chorowała na serce. Potem wyszliśmy z domu i szliśmy przez nasz plac. Brat Stefan poszedł z tym pierwszym Niemcem naprzód, bo szedł on do pracy i on go wyprowadził pod kościół. A my wszyscy z mamą i tatą poszliśmy do Franciszka Rudego na krzyżówkę. Pod kościołem leżało już dwóch zabitych. Na krzyżówce ludzie płakali. Przyszedł Niemiec i poprowadził tatę i braci do stodoły Derejskiego (obecnie ul. Piaskowa), a ja z mamą poszłyśmy do innej stodoły”.
Natomiast tak ten dzień wspominała ośmioletnia wówczas Regina: „Utkwiło mi w pamięci jak zabijali z rodziny Ludwikowskich i Baranów. Myśmy mieszkali blisko, bo to drugi dom od tych ludzi. Widziałam jak Barana Józefa prowadzili Niemcy. Szedł przez nasze podwórko i przy ubikacji z premedytacją strzelili do niego i kopali nogami bo jeszcze żył, on żył jeszcze do południa. Przyjechał Kowalik furą i zbierał tych wszystkich, którzy byli zabici. Józek jeszcze żył, dopiero go na furze dobili. Widziałam to wszystko, jako dziecko byłam ciekawa. Następny dom to Ludwikowscy, to ciotka moja, siostra mojej babci. Jeden syn zdążył iść do pracy rano, a drugi wychodził do pracy, bo to było o 6 rano i zastrzelili go. Ciotka krzyknęła że to nie ten Ludwikowski, to strzelili jej do ust i też ją zabili. Jak zobaczę w czapce Niemca, to już mam dość. Mieszkańcy byli zgromadzeni w stodołach, ale ja nie byłam, mama mnie zabrała do babci „Klimczyczki”. Przyszedł tam kościelny Kucab i mówi tak: „Józka daj mi spirytus, bo ksiądz mnie wysłał Banach, żeby opoić tych esesmanów, bo się bardzo psy ciągły do wieży w kościele”. Tam na wieży ukryli się młodzi mężczyźni, kto był to nie wiem. Ksiądz mówił: „Tam są kawki” (ptaki), do nich się ciągły te psy. On celowo tak mówił, żeby Niemcy tam nie poszli. Chłopaki drabinę wciągnęli, ale ksiądz prosił wcześniej, żeby nie strzelali, bo ludzie byli w stodołach i byliby dziesiątkowani. Kościelny Kucab wziął tą wódkę, ale ich jeszcze więcej przyszło i przyszedł jeszcze raz do babci. Do stodół zabierali osoby dorosłe, a starsze zostawały w domu. Kilkuletni wówczas Adolf Skrzek wspominał: „Mieszkaliśmy na Małobądzu, tata rano wstał, wziął pojemnik i poszedł do stodoły po siano dla krów. Za nami nie było jeszcze domu sąsiadów, było zwykłe pole, a na mim pełno już Niemców i krzyki „Halt! Halt! Raus!” – wracać się. Przyszedł tata do domu i mówi, że Niemcy są. Chodził ktoś i krzyczał, że mamy iść na krzyżówkę. Byłem małym chłopcem, mama mnie wzięła za rękę do jednej stodoły, a tatę wzięli do stodoły Bugajskiego. Dużo nas było w tej stodole. Szparami wyglądaliśmy i widzieliśmy jak zabitych ludzi przywozili, strzały też było słychać, nastrój był straszny, wszyscy płakali. My chłopcy podglądaliśmy między deskami w stodole co się dzieje. Wszystkie kobiety, które były w tej stodole, płakały, modliły się, pacierze odmawiały”.
To tylko nieliczne wspomnienia naocznych świadków Krwawego Wielkiego Piątku przywołane po kilkudziesięciu latach, które wywoływały nadal wzruszenie i emocje na twarzach. W tym dniu w Grabowej zginęło 6 mężczyzn. Byli to: Stanisław Bachowski, Zdzisław Dobrek, Bolesław Gdula, Piotr Jachna, Stefan Nowak, Franciszek Wacławczyk. Natomiast w Niegowonicach ofiarami Niemców byli: Józef Baran, Stefan Guzy, Ludwikowska Józefa, i jej syn Tadeusz Ludwikowski, Piotr Nowicki, Stefan Skrzek, Władysław Supernak. Cześć ich pamięci!!!